• obywatelle (she/her)@szmer.info
    link
    fedilink
    arrow-up
    1
    ·
    9 months ago

    Fakty to fakty.

    Tak? Fakt 1: bojownicy Hamasu zabili iluś tam Izraelczyków. Fakt 2: Izraelczycy w odwecie zabili kilkanaście razy tyle Palestyńczyków, nie patrząc na afiliacje polityczne, zniszczyli ich domy i zablokowali pomoc humanitarną. Co nam teraz z tych faktów, skoro przedstawiamy je w ten sposób? Skoro to “tylko fakty” to rozumiem że nic z nich nie może wynikać? :) Rozumiem że w życiu posługujesz się samymi faktami, nigdy przenigdy wnioskami czy interpretacjami? Żyjesz w takim razie w ciekawym świecie, szkoda że nie w naszym.

    Nic nie interpretowałem – zacytowałem fakty, tak, jak opisywały je reportaże medialne, a to Ty sobie do nich dopowiedziałaś własną wersję wydarzeń.

    No tak, napisałeś, cytuję: “Ta laska która go oskarżyła o gwałt wycofała się z zarzutów jak przeszło na drogę sądową, a potem wygrał sprawę z płotkiem czy innym pudelkiem o powielanie fałszywych oskarżeń”. To była twoja odpowiedź na moje stwierdzenie, że nie potrzebuję gwałcicieli i buców do opowiadania mi o feminizmie w internecie.

    Tylko że zgodnie z twoją filozofią użycia “faktów”, te fakty nie powinny nieść żadnych konsekwencji. No laska się wycofała, no wygrał sprawę z portalami. To przecież gołe fakty. Dlaczego więc używasz ich w odpowiedzi na mój komentarz? Czyżbyś uznał jednak, że te “gołe fakty” w jakiś sposób przeczą mojej tezie? Czy to przypadkiem nie jest interpretacja? Uznałeś przecież, że podanie faktu X ma cokolwiek wspólnego z moim stwierdzeniem powyżej. A ma?

    Cieszę się, że się zgadzamy, że samo oskarżenie na łamach czasopisma nie jest wystarczające, żeby kogoś dożywotnio napiętnować jako gwałciciela.

    Nie tylko nie jest wystarczające, ale również gwarantuje pogrążenie osoby oskarżającej. Właśnie dlatego przywołałam kejs Amber i Deppa - to nie jest whataboutism mój drogi, tylko porównanie. Porównanie służy temu, byśmy odrywając się od sprawy X, przyjrzeli się sprawie w której zachodzą podobne czynniki i zobaczyli jakiś mechanizm w działaniu.

    Ekstrapolujesz pojedynczy przypadek na całość spraw karnych o gwałt

    Oczywiście że nie. Pokazuję tylko dwie w gruncie rzeczy podobne sprawy, które sporo łączy. W jednej i w drugiej sprawie masz osobę oskarżającą, która nie cieszy się najlepszą opinią publiczną ani towarzyską (Dymińska tak samo jak Heard to ogółem mało sympatyczna osoba), w jednej i drugiej sprawie czynnikiem decydującym o jej percepcji są media, a nie sale sądowe. Oczywiście skala sławy czy wpływów Dymka jest daleko mniejsza niż znanego aktora, ale tutejszy spektakl i tak wywołał burzę w szklance wody wystarczającą do tego, by przemocowiec wystąpił w ogólnopolskiej telewizji i oczyszczał się tam pokazowo nie tylko z zarzutu gwałtu, ale w ogóle z zarzutu seksizmu. W obu przypadkach zachodzi też problem opisany w literaturze, czyli problem tzw. ofiary idealnej.

    Miała adwokatów, stał za nią Codziennik Feministyczny i wiele innych organizacji feministycznych.

    Otóż nie za bardzo. Fakt, miała adwokatkę i pewne warunkowe poparcie środowiska, jednak jak wspomniałam już wcześniej, wcale nie cieszyła się szeroką sympatią, ani nie zajmowała żadnej istotnej pozycji ani w redakcji Codziennika, ani w żadnej organizacji feministycznej. Dymek zaś był wschodzącą gwiazdą lewicowych portali i etatowym pracownikiem paru redakcji. Plus był niesamowicie pewnym siebie mężczyzną, co zawsze jest istotne. Gdyby doszło do procesu, opinia publiczna dowiedziałaby się o niełatwym charakterze Dymińskiej, o jej licznych wadach i przywarach, i sympatia odwróciłaby się bardzo szybko - dokładnie tak jak w przypadku Amber Heard. Sporo ludzi w jej otoczeniu mogło zdawać sobie z tego sprawę i wręcz namawiać ją do wycofania zarzutu, choćby z obawy o przyszłość małego portalu jakim jest Codziennik i jak mogą mu zaszkodzić prawnicy Dymka. Dlatego w momencie kiedy przyszło pismo przedprocesowe redakcja postanowiła co postanowiła.

    Oczywiście, że jakaś część spraw wyszła z faktycznego kłamstwa i pomówienia. Nie wiem, i gwarantuję, że Ty też nie wiesz, jakie są te proporcje.

    A jednak to zbadano. Badano to wielokrotnie w różnych krajach i w różnych systemach prawnych. Nie istnieje jedno powszechne wszechświatowe badanie na ten temat, nie jesteśmy też Bogiem i nie wiemy kto kłamie a kto mówi prawdę w obliczu braku dowodów fizycznych, ale tendencje są jasne. (https://en.wikipedia.org/wiki/False_accusation_of_rape). Jeszcze ciekawiej robi się gdy zajrzysz w tendencje do ponoszenia konsekwencji tych fałszywych oskarżeń: otóż nie ma żadnych konsekwencji i niczyje życie nie zostaje zniszczone. Home Office w UK zrobiło chyba najgłębszą analizę tematu w 2000 r. i wyszło z niej, że w następstwie fałszywych oskarżeń tylko promil osób został aresztowany, a nikt nie został w istocie skazany.

    http://webarchive.nationalarchives.gov.uk/20100418065544/homeoffice.gov.uk/rds/pdfs05/hors293.pdf

    Dlatego na chwilę obecną, w obecnym stanie kultury i nie tylko, przyjmujemy paradygmat: wierzymy ofiarom. Wychodzimy najpierw od założenia, że jeśli ofiara mówi, że coś się zdarzyło, to się zdarzyło. Dopiero potem patrzymy, czy są czynniki które jednoznacznie wykluczają narrację ofiary (np. w naszym przypadku byłby to fakt, że kompletnie się nie znamy, więc trudno żebym cię zgwałciła), albo czy przynajmniej mamy podstawy do tego, by wątpić w jej słowa (np. ofiara ma długą historię rozmaitych fałszywych oskarżeń, mitomanii, ma ewidentny interes w zrobieniu szumu itp). Jeśli nie mamy, to musimy założyć, że mamy do czynienia z prawdą i mamy przynajmniej prawo do tego, żeby przemaglować oskarżonego publicznie, żeby wyjaśnił nam co zrobił, a czego nie zrobił. Oskarżony zaś nie powinien zasłaniać się pierdoleniem o tym, że on jest kryształowo czysty i że każde pytanie potraktuje jak potencjalne zniesławienie i pójdzie z każdym do sądu. Na to jest już bowiem za późno - skoro ktoś go oskarżył i nie możemy z marszu przypisać tej osobie złej intencji, to my jako społeczeństwo mamy prawo wiedzieć z kim mamy do czynienia i czy coś nam grozi. Zauważ że nie mówię nawet o konsekwencjach prawnych, bo jestem anarchistką i mam gdzieś ideę sądów: mówię o tym, że jeśli jako społeczeństwo mamy z taką jednostką żyć, to chcemy wiedzieć, czego się po niej spodziewać: chcemy też choćby podjęcia próby naprawienia krzywdy lub jakiegoś rodzaju kompromisu stron (jeśli zarzuty były np. w części prawdziwe, ale przesadzone). A nade wszystko musimy zapewnić wsparcie i bezpieczeństwo ofierze, bo jak pokazują fakty, to ona ryzykuje najwięcej.

    Całej reszty nie skomentuję: nie wiesz nawet czym jest strawman.

    • nudny ekscentryk@szmer.infoOP
      link
      fedilink
      Polski
      arrow-up
      1
      ·
      9 months ago

      Tak? Fakt 1: bojownicy Hamasu zabili iluś tam Izraelczyków. Fakt 2: Izraelczycy w odwecie zabili kilkanaście razy tyle Palestyńczyków, nie patrząc na afiliacje polityczne, zniszczyli ich domy i zablokowali pomoc humanitarną. Co nam teraz z tych faktów, skoro przedstawiamy je w ten sposób? Skoro to “tylko fakty” to rozumiem że nic z nich nie może wynikać? :) Rozumiem że w życiu posługujesz się samymi faktami, nigdy przenigdy wnioskami czy interpretacjami? Żyjesz w takim razie w ciekawym świecie, szkoda że nie w naszym.

      Oczywiście że możemy formułować wnioski i interpretacje, o ile nie są one sprzeczne z faktami. A Twoje są, albo wprost kłamiesz, na przykład, cytuję: “Nie wycofała się z zarzutów, tylko sprawę sąd umorzył “z braku dowodów”.”. Owszem, sprawa z urzędu była umorzona, ale Dymińska się jednocześnie wycofała z oskarzeń wobec niego; zatem skłamałaś, lub nie miałaś pełnej znajomości faktów w momencie pisania tamtego komentarza.

      No tak, napisałeś, cytuję: “Ta laska która go oskarżyła o gwałt wycofała się z zarzutów jak przeszło na drogę sądową, a potem wygrał sprawę z płotkiem czy innym pudelkiem o powielanie fałszywych oskarżeń”. To była twoja odpowiedź na moje stwierdzenie, że nie potrzebuję gwałcicieli i buców do opowiadania mi o feminizmie w internecie.

      Tak, bo wciaż uważam, że w tej konkretnej sprawie nazwanie go przez Ciebie gwałcicielem nie jest w żaden sposób uzasadnione.

      Tylko że zgodnie z twoją filozofią użycia “faktów”, te fakty nie powinny nieść żadnych konsekwencji. No laska się wycofała, no wygrał sprawę z portalami. To przecież gołe fakty. Dlaczego więc używasz ich w odpowiedzi na mój komentarz? Czyżbyś uznał jednak, że te “gołe fakty” w jakiś sposób przeczą mojej tezie? Czy to przypadkiem nie jest interpretacja? Uznałeś przecież, że podanie faktu X ma cokolwiek wspólnego z moim stwierdzeniem powyżej. A ma?

      Tak, przeczytaj tą odpowiedź w kontekście.

      Nie tylko nie jest wystarczające, ale również gwarantuje pogrążenie osoby oskarżającej. Właśnie dlatego przywołałam kejs Amber i Deppa - to nie jest whataboutism mój drogi, tylko porównanie. Porównanie służy temu, byśmy odrywając się od sprawy X, przyjrzeli się sprawie w której zachodzą podobne czynniki i zobaczyli jakiś mechanizm w działaniu.

      To jest zupełnie inna sprawa.

      Oczywiście że nie. Pokazuję tylko dwie w gruncie rzeczy podobne sprawy, które sporo łączy. W jednej i w drugiej sprawie masz osobę oskarżającą, która nie cieszy się najlepszą opinią publiczną ani towarzyską (Dymińska tak samo jak Heard to ogółem mało sympatyczna osoba), w jednej i drugiej sprawie czynnikiem decydującym o jej percepcji są media, a nie sale sądowe. Oczywiście skala sławy czy wpływów Dymka jest daleko mniejsza niż znanego aktora, ale tutejszy spektakl i tak wywołał burzę w szklance wody wystarczającą do tego, by przemocowiec wystąpił w ogólnopolskiej telewizji i oczyszczał się tam pokazowo nie tylko z zarzutu gwałtu, ale w ogóle z zarzutu seksizmu. W obu przypadkach zachodzi też problem opisany w literaturze, czyli problem tzw. ofiary idealnej.

      Ale co Ty, za przeproszeniem, gadasz?! Jak sprawa wypłynęła to wszyscy byli po stronie Dymińskiej (i słusznie ofc) i “zcancelowali”, choć nie znoszę tej kalki, Dymka! A odwrócili się przeciwko niej po fakcie (i słusznie, moim zdaniem) — kiedy wyszło, że jej zarzuty były, za przeproszeniem, gówno warte, bo sama się z nich wycofała kiedy pojawiło się ryzyko poniesienia konsekwencji (które i tak poniosła).

      Otóż nie za bardzo. Fakt, miała adwokatkę i pewne warunkowe poparcie środowiska, jednak jak wspomniałam już wcześniej, wcale nie cieszyła się szeroką sympatią, ani nie zajmowała żadnej istotnej pozycji ani w redakcji Codziennika, ani w żadnej organizacji feministycznej. Dymek zaś był wschodzącą gwiazdą lewicowych portali i etatowym pracownikiem paru redakcji.

      Etatowy tekściarz krypolu, no faktycznie. Z którego został wyrzucony po tekście Dymińskiej.

      Plus był niesamowicie pewnym siebie mężczyzną, co zawsze jest istotne.

      Istotne do czego? Do zakładania z góry, że jest gwałcicielem?

      Gdyby doszło do procesu, opinia publiczna dowiedziałaby się o niełatwym charakterze Dymińskiej, o jej licznych wadach i przywarach, i sympatia odwróciłaby się bardzo szybko - dokładnie tak jak w przypadku Amber Heard.

      A skoro nie doszło, to opinia publiczna się “tylko” dowiedziała, że Dymińska się przestraszyła, że ktoś się sprawie zacznie przyglądać i może ponieść konsekwencje.

      Sporo ludzi w jej otoczeniu mogło zdawać sobie z tego sprawę i wręcz namawiać ją do wycofania zarzutu, choćby z obawy o przyszłość małego portalu jakim jest Codziennik i jak mogą mu zaszkodzić prawnicy Dymka. Dlatego w momencie kiedy przyszło pismo przedprocesowe redakcja postanowiła co postanowiła.

      Być może to “sporo ludzi” myślało, że jej zarzuty się nie trzymały kupy i nie obroniłyby się w sądzie? Hipotetyzuję, żeby przeciwstawić coś Twoim, w tym samym stopniu domysłowym, tezom.

      A jednak to zbadano. Badano to wielokrotnie w różnych krajach i w różnych systemach prawnych. Nie istnieje jedno powszechne wszechświatowe badanie na ten temat, nie jesteśmy też Bogiem i nie wiemy kto kłamie a kto mówi prawdę w obliczu braku dowodów fizycznych, ale tendencje są jasne. (https://en.wikipedia.org/wiki/False_accusation_of_rape). Jeszcze ciekawiej robi się gdy zajrzysz w tendencje do ponoszenia konsekwencji tych fałszywych oskarżeń: otóż nie ma żadnych konsekwencji i niczyje życie nie zostaje zniszczone. Home Office w UK zrobiło chyba najgłębszą analizę tematu w 2000 r. i wyszło z niej, że w następstwie fałszywych oskarżeń tylko promil osób został aresztowany, a nikt nie został w istocie skazany.

      Kurde, może dlatego, że te sprawy są ostatecznie sprawiedliwie rozwiązywane? Jak – przykładowo – hmm sprawa Dymka?..

      Dlatego na chwilę obecną, w obecnym stanie kultury i nie tylko, przyjmujemy paradygmat: wierzymy ofiarom. Wychodzimy najpierw od założenia, że jeśli ofiara mówi, że coś się zdarzyło, to się zdarzyło.

      Zgoda

      Dopiero potem patrzymy, czy są czynniki które jednoznacznie wykluczają narrację ofiary (np. w naszym przypadku byłby to fakt, że kompletnie się nie znamy, więc trudno żebym cię zgwałciła)

      A co jak ja stwierdzę, że kłamiesz i się znamy? Wierzymy ofiarom, czyli jak mówię, że się znamy, to się znamy?

      albo czy przynajmniej mamy podstawy do tego, by wątpić w jej słowa (np. ofiara ma długą historię rozmaitych fałszywych oskarżeń, mitomanii, ma ewidentny interes w zrobieniu szumu itp).

      Okej, to w kontekście interesu w zrobieniu szumu, co powiesz na zarzuty, że była to tylko i wyłącznie sprawa polityczna, żeby zaszkodzić środowisku, które reprezentował?

      Jeśli nie mamy, to musimy założyć, że mamy do czynienia z prawdą i mamy przynajmniej prawo do tego, żeby przemaglować oskarżonego publicznie, żeby wyjaśnił nam co zrobił, a czego nie zrobił.

      No i przecież dokładnie tak było.

      Oskarżony zaś nie powinien zasłaniać się pierdoleniem o tym, że on jest kryształowo czysty i że każde pytanie potraktuje jak potencjalne zniesławienie i pójdzie z każdym do sądu.

      Myślę, że bycie przemaglowanym publicznie nie jest sprzeczne z prawem do wkurwienia się.

      Na to jest już bowiem za późno - skoro ktoś go oskarżył i nie możemy z marszu przypisać tej osobie złej intencji, to my jako społeczeństwo mamy prawo wiedzieć z kim mamy do czynienia i czy coś nam grozi. Zauważ że nie mówię nawet o konsekwencjach prawnych, bo jestem anarchistką i mam gdzieś ideę sądów: mówię o tym, że jeśli jako społeczeństwo mamy z taką jednostką żyć, to chcemy wiedzieć, czego się po niej spodziewać: chcemy też choćby podjęcia próby naprawienia krzywdy lub jakiegoś rodzaju kompromisu stron (jeśli zarzuty były np. w części prawdziwe, ale przesadzone). A nade wszystko musimy zapewnić wsparcie i bezpieczeństwo ofierze, bo jak pokazują fakty, to ona ryzykuje najwięcej.

      No i znowu wychodzisz z założenia, że fałszywe oskarżenia nie istnieją; mimo że komentarz wcześniej przyznałaś, że są szacowane na poziomie 5%. Czyli Twoim zdaniem jednocześnie istnieją, ale w tej konrketnej sprawie, w której WSZYSTKIE pozostałe czynniki na to wskazują i NIC nie wskazuje konkretnie na to, że zarzut mógł być prawdziwy, akurat to wykluczasz? Nie widzisz tu sprzeczności? To w jakiej przykładowej sprawie jednak byś przyznała, że zarzut jest zmyślony?

      Całej reszty nie skomentuję: nie wiesz nawet czym jest strawman.

      Wyjaśnij mi zatem, w jaki sposób przypisywanie mi słów i obalanie tez których nigdy nie przedstawiłem nie jest strawmanem